niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 27

Wszystko w szkole zaczęło się zwyczajnie. Wchodząc do budynku spotkałam się z nienawistnym spojrzeniem Ashley. Cały czas trzymając Luke'a za rękę podeszliśmy do mojej szafki. Zabrałam książki od chemii i poszliśmy po jego rzeczy. Następnie skierowaliśmy się do sali od chemii. W naszej ławce siedziała dziwnie, znajoma mi dziewczyna. Wyglądała jak gwiazda. Była dość niska ale buty na koturnie dodawały wzrostu. Jej ciemno brązowe włosy były rozpuszczone i rozkładały się falami na ramionach. Idealnie spiłowane paznokcie wybijały rytm piosenki, która najprawdopodobniej leciała w słuchawce w jej lewym uchu. Miałam nieodparte wrażenie, że ją znam.
-Um... hej. Nie chcę być niegrzeczny ale my tu siedzimy.
-Nie jesteś. Możesz siąść ze mną - odparła.
-A co z moją dziewczyną?
Wewnętrznie się uśmiechnęłam, bo po raz pierwszy nazwał mnie swoją dziewczyną.
-Nie zbawi jej jak siądzie tam - palcem wskazała Tristana.
-Podziękuję - odparł zirytowany i siedliśmy w ławce Jai'a.
Ten zaś siadł z Tristanem. Był wkurzony ale rozumiał, że żadne z nas nie chciało siedzieć z tajemniczą szatynką. Na lekcji zgłosiłam się do doświadczenia. Tak jak Ashley, która wylała na moją rękę trochę jakiegoś kwasu. Zignorowałam ją i to był mój błąd. Skóra w tamtym miejscu zaczęła swędzieć i piec a po pewnym czasie schodzić. Bezwiednie drapałam to miejsce. Po lekcji zaczepiła nas Demi.
-Co ci się stało? - podniosła moją dłoń na której zaczęły się tworzyć stróżki krwi.
-O cholera jasna - pisnęłam.
-Coś ty z tym zrobiła? - zdziwiła się.
-Ashley wylała mi na nią kwas. Swędziło, więc się drapałam.
-Idziemy do pielęgniarki - oznajmiła. - Luke musisz nas usprawiedliwić na następnej lekcji. Jai... wiesz jak nie lubię kablować ale znajdź panią Hood i tę wywłokę i powiedz jaka była sytuacja i gdzie jesteśmy.
Chłopcy od razu wykonali jej polecenia a ja stałam jak słup soli. Byłam w szoku, że potrafiła ich tak zdyscyplinować. Ani się obejrzałam a byłyśmy u higienistki. Wytłumaczyłam jej co się stało a ona zdezynfekowała mi to miejsce, nałożyła jakąś maść i zabandażowała. Na moja nieszczęście była to lewa ręka, czyli ta którą piszę. Do końca dnia tylko siedziałam na lekcjach i słuchałam. Ashley została jakoś ukarana ale się tym nie przejęłam. Kiedy kierowałam się do swojej szafki żeby zostawić książki podeszła do mnie ta sama dziewczyna, która na chemii zajęła nasze miejsce.
-Vicky, kochanie. Nie zmieniłaś się - odparła uśmiechnięta.
-Przepraszam ale my się znamy?
-Och, nie pamiętasz mnie? - spytała a ja pokręciłam głową. - Caroline Norson - wyciągnęła do mnie rękę.
Świat wokół mnie zawirował a ja oparłam się o ścianę. Powróciły wszystkie wspomnienia. Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco i czekała na mój dalszy ruch.
-Tęskniłaś Vicky?
-Ani trochę.
Luke podszedł do nas i pomógł mi stanąć.
-Wszystko w porządku?
-Taaak. Tylko troszkę mi słabo.
-Carly co ty jej zrobiłaś?
-Ja? Nic.
-Ty ją znasz? - zdziwiłam się.
-Tak. Skip nam mówił przecież, że przyjeżdża jego kumpel z siostrą.
-Ale nie powiedziałeś mi kto to.
I znów widziałam tylko ciemność. Christopher. On tu jest. Ogarnęłam się i stanęłam o własnych siłach.
-Możesz mi przynieść wody? - spytałam a chłopak kiwną głową i znikną za rogiem.
Znikąd koło mnie pojawił się koszmar mojego życia.
-Hej Re - odgarną mi włosy z jednego ramienia i cmoknął mnie w obojczyk.
Głośno przełknęłam ślinę.
-Co ty... Co wy tu robicie?
-Przyjechaliśmy do znajomych. Do kuzyna. Nie spodziewałem się Ciebie tu. A nie... - zatrzymał się. - Właśnie poniekąd dlatego tu jestem.
-Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
-Znasz może Daniela Sahyounie? To mój przyjaciel.
Przez głowę przeszły mi najciemniejsze scenariusze. Powiedział im.
-Czego ode mnie chcesz?
-Niczego. Tęskniłem. Victor też tu jest?
-Nie.
-A więc nasza kochana Tori. Podziękuj jej za postrzelenie mnie. Ale już wszystko w porządku.
Luke przyszedł z wodą, którą od razu wypiłam.
-Cześć Chris. LA Ci się znudziło?
-Poniekąd.
-Zgaduję, że już poznaliście moją dziewczynę Vicky.
-Tak. A ona wie kim jesteś? - spytał Chris.
-Tak.
-A wiesz kim ona jest? - prychnęła Caroline.
Chłopak zdziwił się. Jednak nie chciałam tego ciągnąć. Rzuciłam tylko nieskładne "Pa" i odeszłam.
-Do zobaczenia Re.
Ciarki przeszły po całym moim ciele. Kiedy przeszliśmy pół szkoły podchodząc do sali od angielskiego rozpłakałam się. Zakryłam oczy dłońmi i zsunęłam się po ścianie. Niektórzy się zatrzymywali ale Luke ich odpędzał. Po chwili siadł koło mnie i objął ramieniem. Dociekał co się stało ale ja nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Po prostu siedziałam i płakałam. Nasze lekcje już minęły. Brunet pomógł mi wstać, zabrał mój plecak i zarzucił na swoje plecy.
-Vicky co się stało? Dlaczego płaczesz? - wycierał moja łzy. - Powiedz mi.
-Zabierz mnie do domu - wyłkałam.
-Jak mi powiesz dlaczego płaczesz.
Zastanawiałam się. Powiedzieć? Ufam mu ale jak się dowie dlaczego tu jestem wpadnie w szał.
-Chris... on... To on mnie...
I wtedy do niego dotarło. Objął mnie mocno a ja wtuliłam się w niego. Nadal płakałam. Luke odprowadził mnie do domu.
-Co jej się stało? - zdziwiła się Tori, która przerwała robienie sałatki.
-Nasz kumpel z LA tu przyjechał i to ten sam chłopak, który ją... skrzywdził.
-Powiedziałaś mu?! - krzyknęła.
-Nie. Tylko, że Chris...
Odetchnęła głęboko.
-Co mi miała powiedzieć?
-Właśnie o tym. Dobra, nie ważne. Idź już Luke. Dzięki za przyprowadzenie jej - wypchnęła go za drzwi.
-Ale ja... - nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna kłapnęła drewnianą powłoką.
Brunetka siadła koło mnie i przytuliła mocno.
-On tu jest... - szepnęłam. - Caroline też.
-Dzwonię do Vic'a. Odwołujemy akcje. Wiemy o nich dużo.
-Co?
-Jeszcze dziś lecimy do Sydney.
Nie mogłam pojąć co ona do mnie mówi. Nie możemy wyjechać. Nie zostawię Demi, Jai'a i przede wszystkim Luke'a. Przynajmniej u siebie w głowie miałam pewność, że coś do niego czuję. Dla tego ciągle zawalałam tę misję.
-Nie - odparłam nieśmiało.
-Słucham? - spytała z telefonem przy uchu.
-Nie chcę wyjeżdżać. Dokończę tę misję. Z Chrisem czy bez. Po to tu jestem.
-Victor. Mamy problem. Christopher tu jest.
-CO?! - usłyszałam brata. - Macie tu natychmiast przyjechać. Jeżeli Chris to i pewnie Gabe.
Nie rozumiałam dlaczego mój dwudziestodwu letni brat boi się zwykłego osiemnastolatka ale imię Gabe mnie zaciekawiło.
-Ale ona chce tu zostać.
Victor powiedział coś ciszej a Tori włączyła głośno mówiący.
-Dlaczego? Wyjaśnij mi dlaczego chcesz zostać i narażać się na niebezpieczeństwo.
-Chcę to dokończyć. To nie będzie tak jak z Chrisem. Luke... on... coś do mnie czuje.
-Musisz to wykorzystać. Ale nie możesz tam zostać.
-Zostaję. On będzie mnie chronił.
-Skąd wiesz?
-Obiecał.
Usłyszałam świst wciąganego powietrza.
-Zastanów się. Masz czas do wieczora.
-Już podjęłam decyzję. Zostaję.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę po czym się rozłączyliśmy. Dziewczyna była ciekawa co mi się stało w rękę, więc powiedziałam, że Ashley wylała na mnie kwas. Odrobiłam lekcję i zmieniłam opatrunek. Zadzwoniła Demi i pytała jak się czuję. Rozmawiałam z nią jakiś czas a później zobaczyłam Luke'a w oknie. Rozłączyłam się.
-Jak się czujesz? - zapytał.
-Dobrze.
-Mam pytanie. Mamy dzisiaj... misję. Chcesz jechać z nami? Będę Cię osłaniał.
Przemyślałam jego propozycję i się zgodziłam. Moja ręka wyglądała o niebo lepiej. Zostawiłam wiadomość dla Victorii, że wyszłam z Luke'iem. Chłopak wyskoczył z okna a ja powtórzyłam jego czynność.
-Beau nie będzie zły?
-Był. Ale razem z Jai'em będziemy Cię ochraniać.
Przeszliśmy na posesję Brooks'ów a następnie wskoczyliśmy do czarnego SUV'a. Przywitałam się ze wszystkimi oprócz Daniela, który nie był przyjaźnie nastawiony. Czyli Chris powiedział tylko jemu. Koło Beau, który prowadził siedziała Demi. Jechaliśmy już dosyć długo, może koło trzech godzin kiedy dziewczyna podała mi czarny, obcisły kombinezon.
-Po co mi to?
-Chyba nie masz zamiaru być w tym?
Spojrzałam po sobie. Byłam ubrana w jeansowe szorty, niebieską koszulkę i bluzę. Nie komentując i ignorując namolne spojrzenia chłopaków przebrałam się i złożyłam swoje ciuchy. Oni się z tym nie kłopotali.
-Zwiąż włosy w koka albo wysokiego kucyka - poinstruowała mnie.
Wykonałam jej polecenie. Wszyscy byliśmy już przebrani. Każdy miał do bioder przyczepiony pasek z różnymi narzędziami.
-Jaki masz rozmiar buta? - dopytywała Carvali.
-Czterdzieści.
-To tak jak ja. Luke daj jej moje buty. Są pod siedzeniem.
Chłopak wyciągnął parę czarnych koturn.
-Nie założę tego. Ledwo co potrafię chodzić na podwyższeniu.
-Dasz radę. W podeszwie są przyssawki. Dzięki temu możemy chodzić po suficie.
-Ale mam nadzieję, że chłopaki nie mają koturn? - zaśmiałam się.
Mój żart rozbawił wszystkich.
-A tak właściwie gdzie jedziemy? - zagaiłam.
-Wiedzie gdzie ukrywa się Crawford. Dziś z nim skończymy - wyjaśnił najstarszy z obecnych.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~``
Przepraszam, że dopiero dziś ale nie mogłam wcześniej. Wczoraj dość późno wróciłam i nie miałam jak dodać. Jak wam się podoba rozdział? Trochę was zaskoczyłam co?
Zapraszam do zajrzenia do zakładki bohaterów ponieważ zaktualizowałam postaci.
Mam prośbę. Jeżeli chcecie mi coś przekazać na TT na temat tego FF to czy moglibyście pisać opinie z hashtagiem? Co powiecie na #peril ?
A WIĘC BLOG MA JUŻ 13 500 WYŚWIETLEŃ!!!!!!!!
DZIĘKUJĘ <3
Kocham was :*

środa, 26 marca 2014

Rozdział 26

Victoria starała się mnie uspokoić i zaprowadziła do mojego pokoju. Nadal nie dałam się dotknąć Luke'owi. Brunetka ułożyła moje roztrzęsione ciało na łóżku.
-Idę po wodę. Pilnuj jej - mruknęła do chłopaka.
Widziałam jednak, że to nie był jedyny jej jedyny cel. Musiała zadzwonić do mojego brata. Mój ostatni koszmar miał miejsce dokładnie z 7 na 8 lipca 2012. To było pół roku temu. Wtedy po prostu z tego wyszłam. Zaczęłam brać jakieś leki na uspokojenie i nie śniło mi się już nic strasznego.
Leżałam na łóżku, przykryta moim ulubionym, niebieskim kocem. Na rogu posłania siedział zaniepokojony i smutny Brooks. Nie ruszał się. Jego wzrok wlepiony był tępo w drzwi za którymi zniknęła Tori.
-Luke - szepnęłam.
Spojrzał na mnie niepewnie.
-Przepraszam.
-Nie masz za co.
-Mam. To był mój koszmar a ja uwierzyłam, że to naprawdę mogłeś być ty.
-Spokojnie. To... no cóż jak śni Ci się coś złego to normalne, że jak od razu się budzisz to jeszcze... tak jakby... jesteś w tym śnie.
-Ja się tak strasznie bałam.
-Wiem.
Wzięłam kilka głębokich wdechów po czym wysunęłam się spod koca i przysunęłam do bruneta. Miałam pewność, że to był tylko koszmar a prawdziwy Luke nie zrobi mi nic złego. Objęłam go niepewnie. Był trochę zaskoczony jednak odwzajemnił mój gest. Wtuliłam się w niego czując jego perfumy. Tak to był mój Lukey. Nie wiedziałam co mam dalej zrobić. Ale tak było nam obojgu dobrze. Kiedy Tori weszła do pokoju z butelką wody odsunęliśmy się od siebie. Brunetka podała mi napój, który od razu wypiłam duszkiem. Puls zdążył się już ustabilizować jednak cały czas dyszałam jak zwierzę po długim i szybkim biegu oraz drżałam. Przez piętnaście minut nie odezwało się żadne z naszej trójki. Doncasto wyszła pozostawiając nas samych. Minęło kolejne kilkanaście minut po których on wstał i ruszył do drzwi.
-Luke... - zatrzymałam go. - Zostań ze mną.
Kiwną głową i położył się po drugiej stronie łóżka. Spojrzałam na niego jednak wzrok utkwił w czymś nad nami.
-Co Cię tak ciekawi w moim suficie? - zażartowałam a on parskną śmiechem.
-Nic. Ale dziś nigdzie nie wyskoczymy - mrukną. - Trochę za późno.
-Właściwie to która jest godzina?
-Trzecia... - wyciągnął telefon i sprawdził czas. - ... trzydzieści sześć.
-O matko. Tak późno? - zdziwiłam się a chłopak potwierdził skinieniem. - Jak to się stało, że tu jesteś?
-Veronica zadzwoniła do mnie cała roztrzęsiona. Gadała bez składni. Najpierw myślałem, że się upiła czy coś ale jak powiedziała dwa magiczne słowa to wciągnąłem na siebie spodnie i buty i od razu przybiegłem.
-Jakie słowa?
-Vicky płacze.
-Płakałam?
-Przez sen. Krzyczałaś, kopałaś, rzucałaś się jak opętana.
Przyswajałam nabytą wiedzę. Dokładnie tak samo jak wtedy.
-Luke...
-Hm...?
-Przytul mnie.
-A mogę?
Uśmiechnęłam się pogodnie i kiwnęłam głową po czym obróciłam się aby chłopak mógł objąć mnie w tali i przysunąć do swojego ciała. Moje plecy ściśle przylegały do jego brzucha i klatki piersiowej. Złapałam jego rękę i splotłam ze swoją. Kreślił kciukiem wzorki na mojej dłoni dopóki nie zasnęłam.
Następnego dnia rano obudziłam się sama. Bez namysłu zeszłam po schodach na dół aby przekonać się, że banda chłopaków rzuca się po mojej kuchni.
-Luke! Jai! James! Co wy tu robicie?
-Wezwałem posiłki - zaśmiał się starszy bliźniak.
-A Veronica przekazała nam, że lubisz jajecznicę z boczkiem i pieczarkami, więc Skip skoczył po pieczarki, a Beau po sok pomarańczowy - wytłumaczył James.
-Nie musieliście.
-Tak musieliśmy. Luke mówił, że miałaś ciężką noc - wzruszyła ramionami Jai.
-I to nie była jego zasługa - zaśmiał się najstarszy z Brooks'ów, który właśnie wszedł do domu.
Chwilę później wparował Skip i zrobili śniadanie. Daniel był wobec mnie chłodny. On coś wiedział. Miałam tylko nadzieję, że nie chodziło o moją misję, którą gwoli ścisłości zawalam. Okazało się, że Tori "Veronica" pojechała gdzieś do przyjaciółki. Serio chłopcy? Uwierzyliście w to? zakpiłam w myślach. Po jedzeniu wstawiłam wszystkie naczynie do zmywarki. Usiedliśmy wszyscy przed telewizorem.
-Mówiłem wam, że przyjeżdża mój kumpel z LA? - zagadał Skip.
-Brat cioteczny Tristana? - parsknął James.
-Taa.
-Po co? - zaciekawił się Luke.
-Nie wiem. Mówił, że ma tu coś do załatwienia. Będzie nawet chodził z nami do szkoły.
-A jego siostra? - spytał Jai.
-Też.
-O cholera - burknął Beau.
-Ej może mi ktoś powiedzieć o co chodzi? - mruknęłam.
-Nie. Bezpieczeństwo - oznajmił Lukey.
Poprawiłam się do pozycji siedzącej tym samym zabierając nogi z kolan mojego Brooks'a. Oparłam głowę na dłoni i nadal oglądałam Supernatural, który właśnie leciał.
-Nie jestem dzieckiem - żachnęłam się. - Umiem o siebie zadbać.
Nikt tego nie skomentował. Wiedzieli, że teraz jestem zła. Koło trzynastej wyciągnęli mnie do skateparku. Najpierw oni skakali po rampach a ja tylko bujałam nogi na mojej desce lecz później się do nich przyłączyłam. Nadal byłam lekko zirytowana porannym zajściem więc wsadziłam słuchawki do uszu i na maxa włączyłam moją ulubioną piosenkę : My Chemical Romace - Teenagers. Wiedziałam, że chłopcy przypatrują mi się zdziwieni ale nie przeszkadzało mi to robić najróżniejszych wyczynów. Po jakimś czasie spadłam z rampy i zjechałam po niej tyłkiem. Wszyscy do mnie podeszli.
-No co?! Nigdy się nie wywaliliście?! - wstałam i jęknęłam czując jak wszystko mnie boli.
-Chodź, pomogę Ci - Luke wyciągnął do mnie rękę.
Wstałam i od razu tego pożałowałam. Miałam potłuczoną kość ogonową. Cudem z pomocą mojego chłopaka doczołgałam się do ławki i grymasem na twarzy na niej usiadłam.
-Idź jeździć. Ja już dziś odpuszczę - rzuciłam.
-Nie, posiedzę z Tobą.
Po długich namowach brunet wrócił do kumpli a ja z bólem położyłam się na ławce i rozkoszowałam dobrą pogodą. Pół godziny później chłopakom znudziły się deski i zachciało im się pływać.
-To ja wrócę do domu - oznajmiłam.
-Nie, nie, nie. Idziesz z nami - James wskazał na mnie palcem.
-Niby jak? Ledwo co siedzę a co mówić o chodzeniu - mruknęłam.
-Poniosę Cię - zadeklarował się Beau.
-Jestem ciężka.
-A ja silny.
-Nie przesadzaj. Aż taka ciężka nie jesteś - prychną Luke.
Jednak ja dalej się nie zgadzałam. Jakoś wstałam i udawałam, że tyłek wcale mnie nie napierdziela. Mimo prób, kiepsko mi to wychodziło. Doszliśmy na plażę. Chłopcy od razu rzucili się do wody uprzednio ściągając bluzy, koszulki, snapbacki i spodnie pozostając w samych bokserkach. Ja odpuściłam pływanie i rozłożyłam się na piasku. Leżałam tak jeszcze jakiś czas wygrzewając się kiedy ktoś zasłonił mi słońce. Tym ktosiem okazał się James. Cały ociekał wodą.
-Chodź z nami popływać.
-Nie. Dziękuję. Jeszcze trochę boli mnie tyłek.
-Ale to nie było pytanie - oznajmił Jai i złapał mnie za kostkę.
Każdy z nich trzymał mnie za rękę albo nogę. Tylko Skip stał w wodzie i ich ponaglał. Rzucałam się jak ryba na lądzie, tylko - o ironio - nie chciałam wracać do swojego naturalnego środowiska. Luke ściągnął moją koszulkę a jego młodszy brat zajął się moimi butami.
-Puśćcie mnie! Nie chcę być mokra! - piszczałam.
Jednak oni mnie nie słuchali. Zatrzymali się i już miałam nadzieję, że zrezygnują z topienia ale oni zaczęli mną bujać i po chwili puścili wrzucając do wody. W ostatnim momencie nabrałam powietrza i zacisnęłam powieki. Tam gdzie zanurkowałam było dość głęboko. Zaczęłam wypływać i kiedy wynurzyłam głowę zaczęłam do nich krzyczeć :
-Porąbało was?!
Płynęłam w stronę brzegu. Ból w dolnych partiach ciała zelżał. Kiedy poczułam grunt, wstałam i wyszłam z wody. Otrząsnęłam się i fuknęłam na chłopaków. Ruszyłam w stronę molo. Chciałam się przejść i przesuszyć. Kiedy byłam już jakiś kawałek od nich uśmiechnęłam się mimowolnie. To było zabawne. Jasne. Strzeliłam focha, bo mnie zmoczyli ale to było zabawne. Nagle Jai zabiegł mi drogę.
-Przepraszam. To był ich pomysł. Wróć.
-Idę się tylko osuszyć.
-Ale byłaś obrażona.
-Może trochę.
-Czyli nie jesteś na nas zła?
-Tylko troszkę. Następnym razem uprzedźcie mnie zanim będziecie mieli zamiar sprawić mi kąpiel.
-Obiecuję - zaśmiał się.
Przespacerowaliśmy razem cały most po czym wróciliśmy do reszty. Widziałam jak jakieś dwie blondynki przyglądają się Luke'owi, który się przeciągał. Prawie się śliniły. Bez wahania podeszłam do niego i nie zważając na to, że nadal był mokry przylgnęłam do niego całym ciałem i z zaskoczenia pocałowałam w usta. Zdziwił się lekko ale oddał pocałunek.
-Bardzo jesteś zła?
-Na Ciebie? Nie mogę - mruknęłam. - Znasz je?
-Co? Nie. Czekaj... - zaczął kojarzyć fakty. - Ty jesteś zazdrosna.
-Nie. Nie jestem. To już nie mogę pocałować mojego chłopaka? Ech... - odwróciłam się i podeszłam do naszych rzeczy.
Beau i Skip nakładali właśnie koszulki. Luke podszedł do mnie od tyłu i objął w talii.
-Nie gniewaj się. Jakoś tak...
-Może trochę byłam - szepnęłam mu do ucha.
-Wiedziałem - cmoknął mnie w policzek.
Wyszliśmy z plaży. Po drodze zaszliśmy do sklepu na shlushy. Zrobiliśmy kilka rundek po okolicy. Robiło się ciemno i zapadał wieczór. Aktualnie siedzieliśmy na ławkach w parku i gdybaliśmy co będziemy robić jutro. Ziewnęłam kilka razy, więc poprosiłam ich abyśmy już wracali. Zgodzili się. Byłam tak zmęczona, że ledwo trzymałam się na nogach.
-Mała może wezmę Cię na plecy? - zaproponował Beau.
-Po pierwsze nie nazywaj mnie mała. A po drugie już Ci mówiłam, że jestem ciężka.
Ale on nie słuchał. Zarzucił mnie sobie na plecy.
-Może do najlżejszych nie należysz ale taka znowu ciężka nie jesteś.
-A spadaj - wymamrotałam mu w kark i zarzuciłam ręce na jego szyję.
Ułożyłam głowę na jego ramieniu i sama nie zauważyłam kiedy przysnęłam. Obudził mnie ruch wykonany moim ciałem ale to nie ja byłam za niego odpowiedzialna. Był to Beau, który kładł mnie na łóżku. Obróciłam się niezadowolona i mruczałam coś pod nosem. Niechętnie otworzyłam oczy. Byłam u siebie w pokoju. Spojrzałam na drzwi w których znikał Luke. Zawołałam go po cichu.
-Obudziłaś się.
-Yhym.
-Idź spać. Dobranoc - cmoknął mnie w usta i ponownie ruszył do wyjścia.
-Luke. Zostań tak jak wczoraj.
-Veronica nie będzie zadowolona jak zobaczy mnie rano koło Ciebie.
-Nie jej sprawa. Chodź tu. Rano się przebierzesz i pójdziemy do szkoły.
-No dobrze - westchnął i położył koło mnie.
Od razu się do niego przytuliłam.
-Dziękuję - wyszeptałam.
-Za co?
-Za cały dzisiejszy dzień. Nawet za kąpiel.
-Nie ma za co. To był fajny dzień.
-Był. Dobranoc.
-Kolorowych snów.
Po krótkim czasie ponownie zostałam wciągnięta do krainy Morfeusza.
~☆~
Nad ranem obudziła się pierwsza. Po cichu zebrałam ciuchy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i zeszłam na parter. Postanowiłam odpłacić się Luke'owi za wczorajsze śniadanie. Przygotowałam gofry z dodatkami. Zabrałam je do swojego pokoju. Postawiłam wszystko na biurku i podeszłam do łóżka. On był taki słodki kiedy spał. Zrobiłam mu fotkę i zaczęłam go budzić.
-Lukey, pobudka. Śniadanko.
-Jeszcze pięć minut.
-Nie, bo sama zjem te gofry.
-Ktoś powiedział gofry? - wymamrotał.
-Yhym. Pyszne, jeszcze ciepłe gofry.
-Dobra, przekonałaś mnie - wstał uśmiechnięty.
Po śniadaniu poszliśmy do domy Brooks'ów. Kiedy Luke na piętrze przebierał się w czyste ciuchy ja poznałam Ginę, mamę chłopaków. Była świetna. Tak mi się z nią dobrze rozmawiało dopóki bliźniacy nie przerwali nam przypominając o szkole. Ten dzień zapowiadał się cudownie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
HEJU! <3 PERIL PRZEKROCZYŁO 12 000 WYŚWIETLEŃ!!!!!!!!!! DZIĘKUJĘ :*
A teraz do rzeczy. Obiecałam trochę dłuższy. I jak? Mam nadzieję że się spodobał. W końcu w Janoskians odzywają się instynkty jajcarzy.
A tu macie blog, również o naszych chłopcach tylko, że u tych dziewczyn nie biegają z bronią :D Dziewczyny dopiero się rozkręcają ale nie źle im idzie ;)
http://can-we-just-be.blogspot.com/
To chyba tyle. Kocham was i dziękuje za wszystkie komentarze, które motywują mnie do dalszej pracy.
<3

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 25

-Jesteś pewna? - słychać było jak zrywa się z siedzenia.
-Tak. Luke właśnie zostawił mnie w szkole i pojechał do reszty. Uciekaj!
-Dobrze. Dzięki siostrzyczko.
-Nie pierdol tylko wiej - rozłączyłam się.
Cała rozdygotana podeszłam do zlewu. Odkręciłam zimną wodę i ochlapałam sobie nią twarz. Czułam jak moje ciało się trzęsie. Wytarłam się i ruszyłam do klasy. Nadal lekko drżąc weszłam do klasy, na dodatek równo z dzwonkiem. Zajęłam swoje stałe miejsce. Bez Brooks'ów było tu pusto. Wzięłam kilka głębokich wdechów, które miały mnie uspokoić. Otworzyłam zeszyt przepisując temat z tablicy. Koło mnie pojawił się Tristan.
-Cześć piękna - pochylił się aby mnie pocałować.
-Eeee.... hej? - uchyliłam się. - Pomyliły Ci się miejsca?
-Nie dlaczego? - rozłożył się na krześle i założył ręce za głowę.
-Bo to akurat, zawsze siedzi mój chłopak. Wysoki brunet, piwne oczy, kolczyk w wardze. Może kojarzysz? To niejaki Luke Brooks - zakpiłam.
-Pff... ale teraz go tu nie ma.
-Ale ja nie życzę sobie abyś siedział na jego miejscu, na dodatek koło mnie. Zgaduję, że twoja dziewczyna też nie - spojrzałam w piaskowe oczy, które były na drugim końcu sali.
-Ashley? Nie przejmuj się nią.
Wywróciłam teatralnie oczami.
-Cóż... Ashley... czy nie Ashley idź sobie.
-Będziesz siedzieć sama?
-Tak wyszło - wzruszyłam ramionami.
-No, ej słońce - złapał mnie za przedramię.
-Puść. Mnie. Słońce - warknęłam wyrywając się.
Nie myśląc ani chwili dłużej ześlizgnęłam się po krześle pod ławkę i przeszłam pod nią zajmując miejsce Jai'a. Blondyn burkną zirytowany i wrócił do brunetki. Dałam mu dobitnie do zrozumienia, że : a) Nie chcę być dotykana, zwłaszcza przez niego
i b) Nie mam nastroju ani nerwów na użeranie się z nim.
Lekcja chemii minęła niepostrzeżenie. Przy mojej szafce spotkałam Demi. Przez cały dzień chodziłam zdenerwowana i nawet próby turkusowowłosej aby mnie rozśmieszyć nie pomogły. Ciągle myślałam tylko o Victorze i Luke'u. Wiedziałam, że mój brat da radę uciec przed Janoskians ale mimo to martwiłam się. Po lekcjach pożegnałam się z Carnvali i ruszyłam do Brooks'ów. Po drodze wpadłam do sklepu. Bez pukania weszłam do domu.
-Jai! To ja Vicky! Gdzie jesteś?!
-W salonie!
Zaszłam do kuchni zostawiając tam siatki z zakupami i przeszłam do dużego pokoju. Jai właśnie grał w Fifę, Manchester United kontra Arsenal. Kiedy tylko mnie zobaczył zatrzymał rozgrywkę.
-Jak się czujesz wariacie?
-Nie źle. Trochę boli ale da się żyć - klepną się w nogę.
Usiadłam koło niego.
-Załatwiłam Ci zeszyty - wyciągnęłam notatki.
-Kochana jesteś.
Poczułam jak mnie palą policzki.
-A tak w ogóle to dziękuję za krew. Chociaż i bez jednego litra wszystko działa jak należy - zaśmiał się.
-Nie ma sprawy. Czego się nie robi dla przyjaciół.
Posiedziałam z Jai'em jeszcze z godzinę po czym wróciłam do siebie. Na stole leżała karteczka.
"Pojechałam do Victora. Zdążył. Tori"
Kamień spadł mi z serca. Jednak kiedy przypomniałam sobie o tym, że Luke i reszta go nie złapali głaz poleciał w stronę nóg. W mojej głowie krążyły tylko myśli o tym aby się nie dowiedzieli, że to dzięki mnie Vic uciekł. Odrobiłam lekcje a, że był piątek usiadłam do telewizora. Nie było tam nic ciekawego. Było po dwudziestej drugiej kiedy zasnęłam.
~☆~
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Niechętnie otworzyłam oczy. Przede mną stał mój brat. Skoczyłam na niego i wyściskałam.
-Co ty tu robisz? 
-Chwilę się tu będę ukrywać. Za dwa dni jadę do Sydney.
Zważając na to jak późno było ruszyłam po schodach na górę. Weszłam do mojego pokoju i zastałam tam Luke'a leżącego na łóżku. Zatrzasnęłam szybko drzwi.
-Co ty tu robisz? Jak się tu dostałeś?
-A co? Boisz się, że twój brat nas zobaczy?
Przeraziłam się. Wiedział... Skąd?
-Brat? Mam siostrę, Veronic'ę - zakpiłam.
-Nie kłam - wstał i podszedł do mnie. - Zaufałem Ci! A ty mnie tylko wykorzystywałaś!
-Nie Luke! To nie tak!
-A jak? Wyciągałaś od nas informacje i przekazywałaś je Victorowi! I to twój brat! To twoja wina, że postrzelili Jai'a! Twoja! - krzyczał.
-Tak ale...
-Ale co? Wszystko było udawane. Twoje uczucia też! Byłem Ci potrzebny tylko do włamów! Tylko po to się do mnie zbliżyłaś!
-Tak... Znaczy nie... Znaczy tylko na początku. Tak, byłam szpiegiem ale wszystkie moje uczucia do Ciebie były prawdziwe. Wszystkie pocałunki, przytulenia.
Chłopak złapał mnie za ręce aby następnie pchnąć na łóżko. Siadł na mnie okrakiem blokując jakąkolwiek możliwość ruchu. Pochylił się nade mną i wyszeptał :
-Udowodnij to.
-Nie, proszę... - wyłkałam.
Z tylnej kieszeni wyjął dwie pary kajdanek, którymi przyczepił moje nadgarstki do ramy łóżka. Rzucałam się i krzyczałam. Drzwi otworzyły się z hukiem a do pokoju wpadli Victor i Tori. Oboje mieli naładowane pistolety skierowane w stronę Brooks'a.
-Pomocy! - wrzeszczałam próbując zrzucić z siebie bruneta.
Vic zrobił krok w naszą stronę ale chwile później padł na podłogę. Spojrzałam na Luke'a. Miał w rękach broń z której właśnie zabił mojego brata.
-Tori! Uciekaj! - krzyknęłam zanim mój oprawca złapał mnie za gardło i ponownie strzelił uśmiercając brunetkę.
Pochylił się nade mną. Jego oczy były... inne. Przepiękny jasne brąz zaczął ciemnieć. Jednak kiedy w końcu zrobiły się kompletnie czarne nastąpiła kolejna zmiana. Jaśniały dopóki kolor nie zrobił się szary. Ręka coraz mocniej zaciskała się i odbierała mi cenny dopływ tlenu. Czułam jak tracę przytomność.

~☆~
Otworzyłam oczy i zachłysnęłam się powietrzem nadal czując uścisk ręki na szyi. Zdałam sobie sprawę, że jest mi nieprzyzwoicie ciepło i ktoś mnie przytula. Odwróciłam głowę i napotkałam oczy Luke'a. Wyrwałam się i upadłam boleśnie na tyłek.
-Vicky? Co się stało? - zaczął brunet.
-Odsuń się ode mnie! Nie dotykaj mnie! - cofałam się.
-Victoria! - usłyszałam za sobą Tori.
Wstałam i podbiegłam do niej wtulając się w jej ciało. Otuliła mnie ramieniem.
-Co jest? Co on Ci zrobił?
-On... on mnie dusił i... przykuł do łóżka i bił - jąkałam się.
-Vicky to był tylko sen - chłopak podszedł do nas a ja instynktownie się cofnęłam. - Nigdy bym Cię nie uderzył. Obiecałem, że nigdy Cię nie skrzywdzę.
-A potem... twoje oczy... - szeptałam.
-Obiecałem. Nie dam Ci zrobić krzywdy.
-Czekaj. Co mówiłaś? Co? Jakie oczy? - zdziwiła się Tori.
-One były brązowe takie jak zwykle. Potem pociemniały i stały się czarne. A później były coraz jaśniejsze aż zrobiły się... - urwałam.
-Jakie? - dopytywali.
-Szare... - przełknęłam głośno ślinę.
Jedną ręką Tori objęła mnie mocniej a drugą zakryła usta. Jednak słyszałam jakie słowo wyszeptała. I przeraziłam się, że ma rację.
-Christopher.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, trochę krótki ale dziś postawiłam na jakość nie ilość. Jaram się tym rozdziałem ze względu na sen Vicky. I teraz! Christopher! WOW!
DZIĘKUJĘ ZA 11 tys. wyświetleń! Nawet nie wiecie jak mnie to cieszy. Jeszcze jak to się jakoś z komentarzami zgra to będzie zajekurniafajnie. Ach, tak ja i tworzenie nowych słów xD
Ilysm <3 :*

środa, 19 marca 2014

Rozdział 24

Niesforny kosmyk włosów spadł na mój nos delikatnie go łaskocząc. Kiedy podnosiłam rękę aby go poprawić ktoś mnie wyręczył. Ospale otworzyłam oczy. Spotkałam się z piwnymi tęczówkami mojego przyjaciela. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko.
-Jai - szepnęłam.
Rzuciłam się mu na szyję jednak kiedy tylko przypomniałam sobie gdzie jesteśmy i w jakim chłopak jest stanie wróciłam do poprzedniej pozycji.
-Gdzie Luke? - spytałam rozglądając się po sali.
-Poszedł po jakieś śniadanie.
Kiwnęłam głową. Wstałam aby rozprostować kości. Były obolałe po nocy spędzonej w pozycji siedzącej. Przeciągnęłam się. Ktoś podszedł od tyłu i zakrył mi oczy.
-Luke, daj spokój.
Odwróciłam się i to nie był Luke. Zdecydowanie nie mógł być on. Przede mną stała Demi. Jej turkusowe włosy wyblakły ale uśmiech oraz iskierki w oczach pozostawały niezmienne. Rzuciłam się jej na szyję i wyściskałam. Nie widziałam jej jakiś czas. Czułam jakby to była wieczność.
-Słyszałam, że ktoś tu był ciekawski? - zrzuciła zaczepnie podchodząc do Jai'a.
-Może odrobinkę.
-Czyli wiesz, że ja też wszystko wiem - jakaż ona jest bezpośrednia.
-No wiem, że wiesz. Zaskoczyło mnie to ale cóż...
-Za to ja dowiedziałam się czegoś Tobie. Niezłe z Ciebie ziółko. Nabroiłaś kiedyś.
Kiwnęłam głową z uśmiechem. Dowiedziała się o moich szkołach. W tym momencie do sali wszedł Luke. Odstawił jedzenie i podszedł do Demi się przywitać. Kiedy każdy dostał swoją porcję siedliśmy wokół łóżka.
-A więc... Gdzie byłaś? - spytałam.
-To tu, to tam. Ale kiedy dowiedziałam się, że Jai jest w szpitalu od razu wróciłam.
-A teraz na serio Demetrio - Luke spojrzał na nią znacząco.
-Och, nienawidzę kiedy się tak do mnie mówi. Byłam w Sydney a potem w Los Angeles.
-Po co? U kogo?
-U Carly. Szmata miała dla mnie towar.
Po raz pierwszy usłyszałam takie słowa, które wypłynęły z jej ust.
-A co dokładniej? - dociekał Jai.
-Kilka spluw, nowe magazynki i inne duperele. Przy okazji poszperałam o Tobie, Vicky. Nie obrazisz się? - spojrzała na mnie.
-Nie. Spoko. Oni już wszystko wiedzą.
Opowiedziała o tym czego się dowiedziała. Byłam aż w 9 szkołach. Nawet nie liczyłam, że aż tyle ich było. W szpitalu siedzieliśmy do dziesiątej. Potem musieliśmy z Luke'iem wracać do szkoły. Wpadłam na chwilę do domu wziąć szybki prysznic. Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam do łazienki. Kiedy tylko skończyłam rzuciłam się na szafę. Wyciągnęłam z niej rurki, t-shirt i bieliznę. Przebrana zbiegłam na parter. Otworzyłam w pośpiechu lodówkę, z której wyciągnęłam sok pomarańczowy. Zrobiłam kanapkę i ruszyłam do wyjścia.
-Stój! - zatrzymał mnie głos.
Odwróciłam się stając twarzą w twarz z Tori.
-Gdzie byłaś wczoraj? Martwiłam się.
-Jai miał wypadek. Vic go postrzelił. Razem z Luke'iem pojechaliśmy do szpitala.
-Słyszałam. Vicky za bardzo się angażujesz.
-Dlaczego? Muszę się martwić o brata mojego chłopaka. Zaufają mi. Muszę lecieć. Szkoła.
Wybiegłam z domu z kanapką w zębach. Przed domem czekał Brooks z deską.
-Ja swojej nie wzięłam.
-Pojedziemy razem - zaśmiał się.
-Naprawdę, oglądasz za dużo filmów - stanęłam koło niego na drewnianej powłoce.
Chłopak odepchną się i po chwili byliśmy w ruchu. Zachwiałam się ale brunet złapał mnie za biodra.
-Uważaj. Nie chcę znów jechać do szpitala - uśmiechnął się łobuzersko.
Po drodze Lukey jeszcze kilka razy przechylał się na boki żeby mnie wystraszyć ale mu się to nie udało. Kiedy podjechaliśmy pod szkołę zastaliśmy nie miłe powianie. Przed budynkiem stał Tristan wraz z kumplami, swoją dziewczyną i jej świtą. Spięłam się cała. Brooks to wyczuł, bo po chwili złapał mnie za rękę i ścisnął ją pocieszająco.
-Daj spokój. Nie ma czym się przejmować. Jak Ashley jeszcze raz Cię tknie to Demi się z nią rozprawi, bo ja nie biję dziewczyn - szepną wprost do mojego ucha.
-Dzięki. Sama dam radę.
-Wczoraj tego nie zauważyłem.
-Bo były we trzy i nie chciałam im zrobić krzywdy.
Chłopak podjechał pod same schody i kiedy zeszliśmy z deski podrzucił ją łapiąc. Minęliśmy elitę i ruszyliśmy do wejścia. Byliśmy w połowie schodów kiedy zadzwonił jego telefon.
-Beau - poinformował mnie. - Gadaj. Tak? To świetnie Vicky się ucieszy. Co? Teraz? Muszę? Nie chcę żeby była sama. Za godzinę? To dobrze.
Stałam i przysłuchiwałam się. Luke rozmawiał ale cały czas patrzył mi się w oczy i trzymał za rękę. Rozłączył się i wsadził telefon do kieszeni.
-Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Od której zacząć?
-Dobrej.
-Twoja krew jest już w ciele Jai'a i on sam świetnie się czuje. Właśnie wracają do domu. A za godzinę Demi będzie w szkole.
-A ta zła?
-Muszę jechać. Skip zlokalizował Crawforda. Jest gdzieś w Melbourne.
-Dajcie z nim spokój. Znudzi mu się. Zakładam, że osiągną swój cel i zniknie. I nigdy się nie pokaże - gadałam bez składni.
-Nie Vicky. Nie mogę. Postrzelił mojego brata. Zabiję skurwysyna.
-Luke proszę... - jęknęłam.
-Muszę - objął mnie w tali i przyciągną do siebie. Złączył nasze ustaw namiętnym pocałunku. Odsunął się a ja próbowałam wziąć oddech. - Pa mała, bądź grzeczna - puścił mi perskie oko i wskoczył na deskę.
Uśmiechnęłam się mimowolnie i odprowadziłam go wzrokiem. Machną ręką a ja tylko poruszyłam palcami. Zadowolona weszłam do szkoły czując na sobie wzrok szkolnej elity. Uśmiech zrzedł mi kiedy uzmysłowiłam sobie co powiedział piwno-oki brunet. Wbiegłam do damskiej łazienki i po sprawdzeniu jej, trzęsącymi rękoma wyciągnęłam telefon z kieszeni.
-No co tam, młoda? - usłyszałam roześmiany głos brata.
-Wiej Vic! Gdziekolwiek jesteś uciekaj! Janoskians po Ciebie jadą! Wiedzą gdzie jesteś! - darłam się z nerwów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ta dam! I jak? Podoba się? Mi tak. Czekam na waszą opinie.
Chciałam wam po raz kolejny (ale jest czego) podziękować. Zdajecie sobie sprawę, że przekroczyliśmy już 10 000 wyświetleń? Nie? To teraz wiecie.
Odpowiadam na pytanie Angie. Tak, też to zauważyłam ale to jest tylko wtedy gdy bohater jest w śpiączce, a nasz Jai po prostu śpi. A co do oddawania krwi. Zaznaczyłam, że ona skłamała co do wieku. Ma prawie 18 lat. Rocznikowo 17.
Co do Tyny. Ja Cię zawsze rozumiem.
I znów podziękowania dla was za wszystkie motywujące komentarze. Gdyby nie wy to... nie byłabym tu gdzie jestem.
Kocham was <3

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 23

Kiedy wróciliśmy do domu Luke złapał za klucze i wsiadł do auta. Po krótkich namowach dał się przekonać abym to ja prowadziła. Jednak byłam w takim samym stanie. Na moje szczęście było późno i nikt nie patrolował ulic. Wcisnęłam gaz do dechy i nie zastanawiałam się nad prędkością.
-A ja nie mogłem wsiąść za kółko - obruszył się.
-Cicho!
-To zwolnij.
-Boisz się?
-Nie. Jeżdżę szybciej ale mi chodzi o Ciebie.
-Też zazwyczaj jeżdżę szybciej - mruknęłam.
-Proszę, Vicky. Victoria - nie reagowałam. - Re!
Poczułam ciarki na całym ciele. Tylko Chris mnie tak nazywał. Poczułam silny ból na nadgarstkach. Tak jak tamtej nocy. Kajdanki.
-Nie nazywaj mnie tak - burknęłam.
-Dlaczego?
-Po prostu. Vicky wystarczy. A co do drogi... liczy się każda chwila - wzięłam ostry zakręt. - Chodzi o Twojego brata, a mojego przyjaciela.
Nie odezwał się. Zrozumiał. Nastała cisza. Zaparkowałam samochód i wyskoczyłam z niego. Wpadłam do szpitala i podbiegłam do rejestracji.
-Jai Brooks - zgłosiłam kogo poszukuję.
-Rodzina?
-Tak - odparł Luke.
Pielęgniarka klikała na klawiaturze komputera wyszukując mojego przyjaciela.
-Ale u nas... - zaczęła.
-Jaidon Dominic Brooks - mój chłopak warknął zirytowany.
Zaczęła klikać jeszcze raz. Robiła to tak wolno, że miałam ochotę rzucić się na nią i popędzić.
-Sala 211
Nie bawiąc się w czekanie na windę wleciałam po schodach na drugie piętro. Lukey był tuż za mną. Na korytarzu siedział Beau. Opierał łokcie na kolanach, jego ręce podpierały głowę a wzrok miał wbity w podłogę. Kiedy usłyszał kroki spojrzał w naszą stronę.
-Co ona tu robi?
-Wie o wszystkim.
Brooks kiwną beznamiętnie głową.
-Co z nim? - siadłam koło niego.
-Żyje - rzucił.
-A jaśniej? - burknął brązowooki.
-Odwieź ją - zignorował brata. - To, że wie nie znaczy, że będzie wiedzieć więcej.
-Ej! Może trochę szacunku?! - krzyknęłam. - Ty też się na mnie uwziąłeś?!
-Też? - zdziwił się.
-Skip ma jakieś pretensje. Przyjechałam dowiedzieć się co z moim przyjacielem. Ale jeżeli to taki problem to już wychodzę!
Rzuciłam kluczykami od auta w Luke'a i skierowałam się do wind. Usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i przyglądałam jak bliźniak Jai'a biegnie w moją stronę.
-Co chcesz? - warknęłam jak pies.
-Zostań. Beau jest nieufny. Nie zna Cię.
-Ty też.
-Ale my poznajemy się a Beau nie ma jak. Proszę. Chodź. Jai się ucieszy.
To mnie przekonało. Tym razem siadłam naprzeciwko zielonookiego szatyna. Byliśmy w szpitalu już od jakichś dwóch godzin i dochodziła pierwsza. Położyłam się na trzech, dostępnych mi, krzesłach. Luke krążył po korytarzu a Beau nie drgnął od momentu kiedy mnie wyganiał. Młodszy z nich siadł koło brata.
-Tak w ogóle to co się stało?
Chłopak niechętnie spojrzał na niego a następnie na mnie i potem wrócił do poprzedniego punktu.
-Ufam jej - odparł.
-Prawdopodobnie zgubiłem pendrive. Tego z informacjami. Pamiętasz tego nowego? Crawforda? - ciary mnie przeszły na dźwięk własnego nazwiska.
-Tak. On teraz siedzi w... w... Adelaide.
-No właśnie nie! Nie wiem skąd dowiedział się o naszej, dzisiejszej akcji. Dałem Ci wolny wieczór, bo chciałeś się nią zająć więc wziąłem Jai'a. Crawford razem ze swoją bandą wpadli do hangaru gdzie akurat byliśmy i zaczęła się strzelanina. Nasz brat miał pecha i dostał.
-Gdzie? - po raz pierwszy zabrałam głos.
-W biodro i udo. Stracił sporo krwi. Jutro mają szukać dawcy.
-Jaką ma grupę?
-A co? Masz listę dawców?
-Jaką? - ponowiłam pytanie.
-Zero minus.
Wstałam i ruszyłam w stronę wind. Luke szedł za mną. Weszłam do pomieszczenia i wcisnęłam "0".
-Co ty masz zamiar zrobić?
-Ma taką samą grupę. Oddam mu krew.
-Nie. Nie pozwalam Ci. Ja zostanę dawcą. W końcu to mój brat bliźniak.
-Ale ja się czuję winna, bo gdyby nie ja nikt by Jai'a nie postrzelił.
-Przecież to nie prawda. Nie miałaś na to wpływ. To Beau, sierota, zgubił pendrive i ktoś go przejął.
Nie słuchając go podeszłam do rejestracji. Nawet nie zdałam sobie pojęcia jaki miałam na to wpływ.
-Dobry wieczór. Chciałabym się spytać czy mogę oddać krew dla Jaidon'a Brooks'a.
Spytała mnie o wiek. Oczywiście skłamałam. Luke trochę się rzucał ale w końcu się przymknął kiedy poją, że nie ma wpływu na moją decyzję. Zostałam zaprowadzona do laboratorium, gdzie młody lekarz przywitał mnie ciepłym uśmiechem. Dopytywał o grupę krwi kiedy do pomieszczenia wpadł Luke.
-Vicky, proszę.
-Nie. To ja proszę. Może pan go wyprowadzić?
Lekarz wykonał moją prośbę.
-Proszę się uspokoić i rozluźnić. Może pani odczuć dyskomfort...
-Dobrze. Nie ważne. Liczy się, że Jai będzie miał krew.
Odwróciłam głowę. W szybie stał Luke i patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Kiedy lekarz wbił igłę pod skórę zacisnęłam oczy i zagryzłam wargę. Nienawidziłam widoku krwi i igły. Po jakimś czasie, który dla mnie trwał może minutkę zostałam wypuszczona. Nawet nie czułam jak usunął mi szpikulec. Spojrzałam na Brooks'a. Był smutny. Wyszłam z laboratorium przyciskając wacik do rany.
-Uśmiechnij się - podeszłam do bruneta. Spojrzał wymownie na moją rękę. - To tylko trochę krwi.
-Ale widziałem jak się skrzywiłaś...
-Boleć nie bolało. Nie lubię igieł i krwi - wyznałam.
Przytulił mnie mocno. Kiedy rozluźnił uścisk wyplątałam się z jego ramion aby po chwili złączyć nasze usta w pocałunku. Przesuną jeżykiem po mojej wardze, prosząc o dostęp, który po pewnym czasie droczenia się, dałam. Po raz pierwszy się tak całowałam. Za to czuć było, że on ma wprawę. Przyparł mnie do ściany i zacisnął ręce za moimi plecami. Wplotłam palce w jego włosy i delikatnie pociągnęłam za ich końce. Przesuną rękami po moich pośladkach po czym złapał za moje uda i podrzucił do góry. Oplotłam go nogami w pasie. Za nami przeszła pielęgniarka.
-To szpital - burknęła a my oboje się zaśmialiśmy.
-Jak to jest, że zawsze jak się całujemy to albo ktoś nam przerywa albo jest to najmniej odpowiedni moment - wysapał.
-Psujesz chwilę - próbowałam unormować oddech.
Postawił mnie niechętnie na podłodze. Złapał na rękę, splótł nasz palce i weszliśmy do windy. Kiedy dotarliśmy pod salę oznajmiłam Beau, że jego brat będzie miał przetoczoną krew. Lekarz obiecał mi, że od razu się tym zajmą. Po kilku minutach ten sam medyk, który wcześniej pozbawił mnie pół litra niezbędnego płynu miną nas i wszedł do Jai'a. Czekałam niecierpliwie, bawiąc się zamkiem bluzy, mojego chłopaka, aż w końcu się czegoś dowiemy.
-Rano powinien się obudzić. Radziłbym państwu udać się do domu - odparł mężczyzna wychodząc z 211.
-Nie. Ja zostaję. Mogę teraz tam wejść? - spytałam.
-Tak. Ale on teraz nie zareaguje, ani nic. Po prostu tam leży. Tak jak mówiłem rano będzie z nim lepiej.
Nie słuchając go weszłam do sali. Na szpitalnym łóżku leżał Jai. Nie widziałam jego ran, bo był przykryty ale wiedziałam, że są. Wiedziałam, że to, że teraz tu leży, nieprzytomny, było moją winą. Siadłam niepewnie na stołku. Złapałam dłoń chłopaka. Był moim przyjacielem. Ufałam mu. Nie wiedział ile znaczy dla mnie Victor. Zakładałam, że gdyby posiadał taką wiedze nie strzeliłby do niego.
-Coś wymyślę Jai. Kocham Vic'a ale wy jesteście dla mnie jak druga rodzina. Pogodzę to. Dla naszego spokoju. Nie pozwolę Cię więcej skrzywdzić - wyszeptałam przez łzy.
Wiedziałam, że teraz mnie nie słyszy. Przytuliłam jego bezwładne ciało i cmoknęłam w policzek. Niechętnie puściłam jego rękę. Nie obchodziło mnie co w tym momencie przeżywa Tori, o ile zauważyła moją nieobecność. Nie myślałam o Luke'u i Beau, którzy zamartwiali się o młodszego brata. Nawet moje myśli nie zeszły na temat Chrisa. Myślałam tylko i wyłącznie o tym aby ochronić tych, którzy są dla mnie ważni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
BUM! I takim oto sposobem wiecie dlaczego nasz ukochany Jaidon jest w szpitalu. Zaskoczonko c'nie? Ogółem poprosiłam jedną Janoskianator o zrobienie thrillera. Złożę też zamówienie na jakiejś stronce i sama też mam zamiar spróbować zrobić, więc... będzie duży wybór. Ten który spodoba się wam i mi najbardziej będzie głównym zwiastunem bloga peril-life. Chciałam wam podziękować za ponad 9500 wyświetleń. Jesteście niesamowici.
Jak widzicie akcja się toczy. Sama nie wiem co robić dalej. Czuję, że się... wypalam i ten blog jest coraz goryszy u nudniejszy. A wy co sądzicie? Czekam na wasze opinie.
Dziękuję jeszcze raz. Ilysm <3

Libster Blog Awards - 3

Chciałabym podziękować - Arrira Monnut autorce http://chocolate-iris-fanfiction.blogspot.com/
Za nominację. Niestety nie wiem kogo nominować (chyba, że ktoś chętny :D). Z chęcią odpowiem na pytania ;)

1.Skąd pomysł na takie FF?
A więc zacznijmy od Pepe. Przeczytałam YNT i się... zakochałam. Potem miałam fazę na Szybkich i Wściekłych (którą nadal mam xD). Pomyślałam, że nie jest tak źle z moim pisaniem a kocham FF. Wtedy właśnie dołączyłam do Janoskianator i jakoś tak wyszło :D

2.Ulubiony film?
Hm... nie mam ulubionego. Może inaczej. Jest zbyt wiele ulubionych żeby je wypisać ;)

3.Kino, teatr, opera czy może zacisze domowe?
Zależy od mojego nastroju. Kocham sztukę więc oczywiście, że teatr (sama chcę byś aktorką). Lubię też czasem pobyć sama. Więc jest wiele opcji.

4. Uuuu dużo tego .... Janoskianator, Lovatic, Directioner, Trybut, Demigod, Shadowhunter, 5sosfam, TVDfam, Vampette, Selenators, Smilers, AHSfam, Brats, Barbz, Mahimie, Mixer, Navy, Rusher i ostatnio dołączyłam do Beliebers <3

5.Jak się denerwuje przygryzam wargę, paznokciami zaciągam skórki (wiem dziwne), przed snem pije mleko, nie potrafię wyjść z domu bez umycia zębów. To chyba tyle.

6.Zależy w jakim sensie. Napisałam kilka rozdziałów do przodu zanim opublikowałam Prolog ale niee raczej nie.

7.Głównie filmami akcji, jakimiś fajnymi gifami.

8.Both! Nie potrafię wybrać ^^

9.Na pewno mieć fajną pracę, spotkać WSZYSTKICH swoich idoli i cyknąć z nimi fotki. A tak to spotkać kogoś kto będzie mnie kochał i akceptował taka jaka jestem. I nie chodzi mi tylko o chłopaka ale też o przyjaciół.

10.Zależy :D Można powiedzieć, że każdym po trochu.

11.Spotkać Luke'a Brooks'a i wszystkich swoich idoli <3 Oraz pojechać na koncert 1D, Justina i 5sos.
 
12.DZIŚ!

środa, 12 marca 2014

Rozdział 22

Widać było, że Jai się denerwuje, bo co chwilę poprawiał grzywkę. Odeszliśmy kawałek od szkoły ale w przeciwnym kierunku od domu.
-Masz może ochotę na kawę albo ciastko? - zagadał.
-Nie. Mam ochotę na rozmowę z tobą. Co jest? Jasne, wierzę ci, że się denerwujesz, że znam waszą tajemnicę ale to nie tylko o to chodzi.
-Bo to jest tak, że Luke mi powiedział o wszystkim co ty mu powiedziałaś. Między sobą nie mamy żadnych tajemnic.
-I? - ponagliłam.
-I... teraz mi głupio, że wtedy jak u nas byłaś to Cię tak podrzucałem. A ty nie lubisz być dotykana i w ogóle... - znów wiedziałam, że nie do końca o to chodzi.
-Jai... ech... Jakbym nie chciała to bym się rzucała jak opętana. Ale miałam przeczucie, że nie masz zamiaru zrobić mi krzywdy. Trochę się zestresowałam, że razem Luke'iem mnie dotykacie w jakikolwiek sposób ale kiedyś trzeba przełamać tę fobię. Dzięki wam jak na razie mi się to udaje.
-Ale mi jest jednak z tym źle...
-No to niech ci nie będzie. Żyj. Nic mi nie jest.
Posłał mi uroczy uśmiech i kiwnął głową.
-A tak wracając do naszej rozmowy na lekcji...
-Czy ufam i tobie? - zgadłam. - Raczej tak - jednak nie byłam przekonana.
Nie ufałam mu. Strzelił do mojego grata. Niby Luke mierzył we mnie ale nie wiedział, że to ja. Znaczy Jai też nie ale...
-O czym myślisz? - wyrwał mnie głos Jai'a.
-O tym, że powinniśmy już wracać do domu.
Jai odprowadził mnie pod same drzwi. Pożegnałam się z nim krótkim uściskiem i weszłam do domu. Tori leżała na kanapie głową do dołu i przeglądała gazetę.
-Nudzi Ci się?
-Masakrycznie. A co u Ciebie? Jak w szkole? - poprawiła się do pozycji siedzącej.
-A dobrze. Luke jest moim chłopakiem a Jai się martwi tym, że Luke "wprowadził" mnie do gangu, bo powiedziałam, że o wszystkim wiem.
-Czekaj? Co?
Opowiedziałam jej cały dzisiejszy dzień pomijając tylko moje wyznanie z przeszłości. Niby ona o tym wiedziała ale po co jej mówić, że Luke wie.
-Vicky?
-Hm?
-Czujesz coś do Luke'a?
-Nie - skłamałam. - Przecież jest naszym wrogiem. Muszę być jak najbliżej niego i już niedługo będę wykradać informacje.
-Czy Victor mówił Ci kiedyś jak się poznaliśmy?
-Nie - pokręciłam głową. - Wiem tylko tyle, że byłaś w domu dziecka i jesteś w połowie Włoszką.
-Cosi - zaśmiała się. - Zanim poznałam twojego brata też byłam w gangu. Jeszcze w domu dziecka zaprzyjaźniłam się z takim chłopakiem, Jake'iem. Był rok starszy. Kiedy wyszłam po osiemnastce pomógł mi. Zaopiekował się mną i wkręcił w "biznes". Dostawałam małe zlecenia. Potem pojawili się Crawford'owie a Vic był moim celem. Miałam prawie takie samo zadanie jak ty. Wykradałam drobne informacje i przekazywałam swoim. Po pewnym czasie on zorientował się, że coś jest nie tak. A ja zdałam sobie sprawę, że się w nim zakochałam. Zerwałam wszelki kontakt z Jake'iem, wytłumaczyłam wszystko Vic'owi - westchnęła. - Na początku był zły. Zostawił mnie samą sobie i przez dwa tygodnie szlajałam się po mieście z plecakiem i niewielką ilością kasy, spałam na plażach albo w czyichś garażach. Ale twój brat odnalazł mnie i pomógł. Nie chciał żebym miała jakikolwiek udział z waszym gangiem, po pewnym czasie okazało się, że mam smykałkę do komputerów i innych gadżetów. Byłam... jestem bardzo przydatna - mruknęła. - Ciebie poznałam dość późno, bo mnie ukrywał. Ty mnie nie lubiłaś. Ale uwierz, kiedy dał Ci zlecenie na Chrisa zakazałam mu. Bałam się, że popełnisz mój błąd. Jednak ty byłaś profesjonalistką. Nie zakochałaś się ale byłaś tak przekonująca, że on Cię skrzywdził.
Do mojej głowy nasunęły się obrazy z tamtego wieczora, które od razu odgoniłam starając się ponownie skupić na wypowiedzi Tori.
-Kiedy tylko się o tym dowiedziałam zrobiłam Victorovi awanturę i jeszcze tej samej nowy pojechaliśmy tam. Rozkręciła się strzelanina a ostatni strzał oddałam ja, mianowicie w Norsona. Dostał w nogę i teraz jak tylko widzę kuśtykającego chłopaka podobnego do niego ręka sama zsuwa się w stronę spluwy. Martwię się o Ciebie. Uwierz mi, nigdy nie chciałam i dalej nie chcę dla Ciebie źle. Jesteś dla mnie bardzo ważna. W końcu jesteś młodszą siostrą Vic'a czyli moją po części też.
Oczy zaszły mi łzami. Bardzo mocno przytuliłam brunetkę chowając twarz w jej włosach.
-Boję się, że wpadniesz jak ja. A ja czasem żałuję, że byłam nielojalna.
-Możesz być spokojna. Luke jest celem. Strzelał do nas. Nie mogę nic do niego czuć.
I właśnie wtedy to do mnie dotarło. Wyłączyć uczucia. Podziękowałam Victorii za szczerość i poszłam do siebie do pokoju. Po odrobieniu lekcji i przygotowaniu na następny dzień zaczęłam ogarniać pokój. Ani się obejrzałam a dochodziła dziewiąta. Rzuciłam się na łóżko i patrzyłam beznamiętnie w sufit. Po chwili mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałam na wyświetlacz. Luke.
-No hej piękna - przywitał się.
Kiedy tylko usłyszałam jego głos moje serce mocniej zabiło. STOP! Miałam wyłączyć uczucia. Uspokoiłam się i odpowiedziałam.
-Siemka.
-Co Cię tak ciekawi w twoim suficie? - zapytał a ja spojrzałam w okno.
Stał tam i się uśmiechał. Kiedy nasze oczy się spotkały pomachał.
-A nic. Nudzę się potwornie.
-A masz może ochotę gdzieś ze mną wyskoczyć?
-Ja? Chętnie. Ale Veronica mnie nie wypuści.
-A kto twierdzi, że ona musi wiedzieć?
-Co ty kombinujesz?
Rozłączył się i otworzył okno. Powtórzyłam jego czynność. Chłopak złapał się rynny i zjechał po niej niczym zawodowy strażak. Machnął do mnie ręką.
-Nie sądziłam, że o takie wyskakiwanie Ci chodzi. Pogrzało Cię Brooks? - rzuciłam wychylając się z okna.
-Może trochę. Ale to u nas rodzinne. Skacz. Złapię Cię.
-Nie ma mowy.
-Mówiłaś, że mi ufasz.
Zastanowiłam się. Tak ufałam mu ale jednak troszkę się bałam. Do najlżejszych nie należę. Wypisałam w głowie wszystkie za i przeciw po czym w myślach zgniotłam kartkę. Chrzanić to. Raz się żyje.
-No idziesz? Marznę tu.
-To Australia. Tu się nie marznie - zaśmiałam się przerzucając nowi przez framugę okna. - Ale jeżeli mnie nie złapiesz to Cię zamorduję.
-Och, po prostu skacz.
Zamknęłam oczy, nabrałam powietrza i skoczyłam prosto w ramiona Luke'a. Chłopak lekko ugiął nogi aby łatwiej mu było utrzymać równowagę. Wypuściłam powietrze i powoli zaczęłam otwierać jedno oko. Przyglądał mi się czekając na moje kolejne ruchy.
-Bay the way jeżelibym Cię nie złapał to nie miałabyś mnie jak zamordować. Byłabyś martwa.
-Martwa może niekoniecznie ale obolała i połamana. To na pewno - położyłam dłonie na jego ramionach.
-Ale żyjesz, wszystkie kości masz całe.
-Yhym. Mówił Ci ktoś kiedyś, że masz magiczne oczy?
-Nie. Ale znam jedną taką. Ta to ma magię w oczach. Wariatka totalna i czasem jak jej coś odwali to bójcie się narody - zaśmiał się a ja go uderzyłam w ramię.
-Serio. Są... śliczne - przybliżyłam się i cmoknęłam go w usta.
Postawił mnie na ziemi i po chwili złapał za rękę splatając nasze palce. Ruszyliśmy. Nie miałam bladego pojęcia gdzie mnie prowadzi. Po prostu szłam koło niego i ufałam, że nie ma zamiaru mnie zamordować. Po około półgodzinnym spacerze zaszliśmy na plażę. Było już dość ciemno a wokół nas ani żywej duszy. Od morza bił przyjemny chłód. Zadrżałam. Luke to zauważył więc ściągnął swoją bejsolówkę i zarzucił mi ją na ramiona. Usiedliśmy na zimnym piasku.
-Co ty masz z tym oddawaniem kurtek? - spytałam po chwili.
-Jak nie chcesz mogę zabrać.
-Nie - otuliłam się nią. - Tylko spytałam, a nie stwierdziłam, że mi się to nie podoba.
Zaśmiał się chłopięco. Był taki uroczy.
-No zachowujesz się jak w filmach.
-Akurat Jai coś włączył. Chyba mu się nudziło.
-Acha. Więc to było spontaniczne?
-Jak najbardziej - zarzucił rękę na moje ramię.
Oparłam głowę o jego bark. Przyjemnie się siedziało i nic nie robiło.
-Luke? - mruknęłam.
-No co?
-Dlaczego nie mogłeś mi powiedzieć, że macie jakiś gang?
-Nie taki "jakiś". Rządzimy połową Australii.
-Aż takim obszarem? - zdziwiłam się.
-Yep. A nie mogłem, bo chciałem żebyś była bezpieczna. Niedawno pojawił się nowy... przeciwnik.
-Kto? - spytałam głupio.
-Nie mogę Ci powiedzieć. Dalej dbam o Ciebie i twoje bezpieczeństwo.
Kiwnęłam tępo głową. Wiedziałam, że chodzi o mojego brata.
-Nie przejmuj się.
-Jak? Mój chłopak jest w gangu, ma broń i strzela na lewo i prawo. A towarzyszą mu jego bracia i przyjaciele. Boję się. O Ciebie, Jai'a...
-Nie ma potrzeby. Damy radę. Przecież nasza "przygoda" nie zaczęła się wczoraj. Znamy się na tym.
Kolejne kiwnięcie. Musiałam odgonić od siebie te zbędne myśli więc po prostu musiałam je zająć czymś innych. Podniosłam głowę i spotkałam się z błyszczącymi oczami Brooks'a. Przesunęłam nosem po jego szyi. Odebrał to za pozwolenie więc przygryzł wargę i po chwili pocałował mnie. Przeniósł cały ciężar ciała na ręce aby po chwili położyć mnie na pisaku i zawisnąć nade mną. Wplotłam ręce w jego włosy i delikatnie pociągnęłam za końce. Mruknął i poddał mi się. I znów przestałam nad sobą panować. Moje ręce mimowolnie ruszyły do dołu jego koszulki aby ją ściągnąć. Moim oczom ukazał się świetnie wyrzeźbiony tors. Przejechałam po nim opuszkami palców. Chłopak zdarł moją koszulkę i sięgnął do zamka moich szortów. I właśnie wtedy zadzwonił jego telefon.
-No cholera! - wydarł się ale odebrał telefon - Czego?! - warknął przez zaciśnięte zęby. Jednak kiedy usłyszał coś co nie docierało do moich uszu jego wyraz twarzy zmienił się. - Co? Jak to Jai... Już jadę. Tak za dwie minuty będę w domu. - Rozłączył się. - I koniec naszej randki.
-Co? Co się stało z Jai'em? - zerwałam się zapinając bluzę Luke'a.
-Jai... On...
-No wykrztuś to z siebie! - krzyknęłam.
-On jest w szpitalu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
WIEM JESTEM OKROPNA PRZERYWAJĄC W TAKIM MOMENCIE <3 Też was kocham. Dziękuję za wszystkie słowa otuchy. Wiadomość do anonima. Nie raczej nie ma. Po prostu się posprzeczałyśmy. A i do wszystkich. Tam chodziło o 2 różne osoby. Za jedną tęsknię a z drugą się pokłóciłam.
Chciałabym wam ogromnie podziękować za ponad 8500 wyświetleń. Nawet nie wiecie jaką mam radochę. Serio. Tarzałam się po podłodze a nade mną stała moja mama z miną : WTF?! To nie moje dziecko!
Jak podoba się wam rozdział? Lucky moment i wszyscy się jarają? Hm...? Wiem, wiem ja też :D
Następny w sobotę. Już nie mogę się go doczekać, bo chyba najprzyjemniej mi się pisało. Czekam na wasze komentarze. A jeżeli np. nie macie konta na bloggerze albo Gmaila i musicie dodawać kom z anonima to czy moglibyście się podpisywać Twitterami? Pomogłoby to ;)
A i mam dwa pytania. Po primo. Jak wam podoba się wygląd bloga? Co byście zmienili? Itp. Ogóle co sądzicie.
Po secundo. Czy może znacie kogoś kto mógłby zrobić thriller do bloga? Bo ja nie mam za bardzo jak. Mam niby lapka z Windowsem ale jest... kijowy. Więc jakby coś to piszcie.
Matko, się rozpisałam Oki, kończę. Ściskam i pozdrawiam.
Vicky Brooks <3

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 21

Udając, że dwie brunetki wcale nie stoją koło mojej szafki otworzyłam ją. Usłyszałam chrząknięcie za sobą ale nie odwróciłam się. Wrzuciłam do plecaka zeszyt od chemii. Nagle ktoś złapał mnie za ramię i mocno odwrócił po chwili przygważdżając do metalowych pudeł. Stałam oko w oko z jedną z plastikowych lasek.
-Bry. Słucham? - udawałam głupią.
-Jak chrząkam to się odwracasz. Znaj hierarchię szkolną.
Podeszła do nas blondynka, która była tą samą dziewczyną ze stolika Tristana. Tylko przemalowała włosy na brąz. Tak wyglądała o wiele lepiej. Zapewne jego dziewczyna. No super. Kolejne szkolne diwy - zakpiłam. Spojrzenie jej piaskowych oczu próbowało wwiercić się w moją duszę. Czarna torba ze złotymi zdobieniami zawieszona na przedramieniu oraz dłoń delikatnie zaciśnięta w piąstkę, tak jak na diwę przystało. Włosy miała związane w koka a grzywka delikatnie podskakiwała przy każdym kroku. Była ode mnie nieznacznie wyższa ale była to zasługa jej szpilek. Podała torbę jednej ze świty aby po chwili wymierzyć mi siarczysty policzek.
-Ała? A to za co? - zaczęłam pocierać pulsujące miejsce.
-Za wszystko - odparła melodyjnym głosem wyjętym wprost z High School Musical.
-A dokładniej?
-Nie zbliżaj się ani do Tristana ani do żadnego z Brooks'ów, bo pożałujesz. Jasne?
-Do Tristana? Proszę... Skąd te przypuszczenia, że kręci mnie narzucający się ignorant z kiepską fryzurą? Ale co do Luke'a i Jai'a nie byłabym taka pewna. Trudno byłoby unikać własnego chłopaka.
-Kpisz sobie ze mnie?
-Zależy z czym? A czekaj... Tak właściwie wszystko mówiłam na poważnie a więc się odwal - odwarknęłam.
Próbowałam wyśliznąć się spod jej ręki jednak brunetka zacisnęła idealnie wypielęgnowane paznokcie na moim ramieniu.
-Ty? Jesteś z którymś z bliźniaków? - zakpiła. - Niby z którym?
-A to już moja sprawa.
Za ich plecami jak na zawołanie ujrzałam Luke'a i Jai'a. Młodszy z nich wydawał się smutny i zarazem zmartwiony. Ruszyli w naszą stronę ale ja udając, że jestem zirytowana pokręciłam głową zakazując im podejścia bliżej.
-Jeżeli tkniesz chociażby palcem mojego Jai'a to na moje nowe szpilki od Prady zatłukę - wy warczała jedna ze świty przysuwając się bliżej.
Wybuchłam niekontrolowanych śmiechem.
-No nie wiem, nie wiem czy nasz kochany Jai lubi tępotę i plastik.
Spojrzałam w stronę chłopaka, który próbował nie udusić się ze śmiechu.
-A więc Luke... - mruknęła druga bardziej do siebie niż do mnie.
-Może tak, może nie. Czy ja wiem z którym to ja się całowałam? Oni są do siebie tak podobni... - udawałam zmartwioną. - A może to był i jeden i drugi? O mamciu.
-Nie zgrywaj głupiej - warknęła brunetka.
-Och, nie muszę te posady są już zajęte - parsknęłam.
Jedna z przyjaciółeczek nie wytrzymała i pociągnęła mnie ze włosy.
-Ile masz lat, że bawisz się w pociąganie za kucyka? Pięć? Dziesięć?
Nie odpowiedziała tylko wymierzyła mi kopniaka z kolano tym samym zmuszając mnie do spotkania z podłogą. Widziałam Luke'a, który buzował ze złości. Pokręciłam delikatnie głową. Wiedziałam, że miał ochotę teraz podejść i zdzielić każdą po łbie. Ja natomiast grzecznie wstałam i strzepnęłam niewidzialny pyłek z ramienia.
-To co? Koniec? Skończyłyście? Bo aktualnie mam teraz chemię. A ona jest o wiele ciekawsza niż wy - kłapnęła drzwiczkami od szafki i ruszyłam byle dalej od nich.
Jednak nie dane mi było nacieszyć się końcówką przerwy i moim nowym chłopakiem. Poczułam dosyć silny uścisk na moim nadgarstku. Odwróciłam się i napotkałam te same piaskowe oczy, które chwilę temu starały się znaleźć drogę do mojego słabego punktu.
-Mnie się nie ignoruje.
-Mnie się nie zastrasza. A to... - spojrzałam na jej dłoń. - Duży błąd - mruknęłam
Po chwili złapałam za jej rękę i wykręciłam mocno przechodząc pod jej ramieniem. Przycisnęłam jej łokieć w miejsce między łopatkami. Puściła mnie a ja odwdzięczyłam się tym samym.
-Następnym razem przemyśl dokładnie co chcesz zrobić - pocierałam obolały nadgarstek na którym było widać ślady jej paznokci. Minęłam bliźniaków stanowczym krokiem kierując się do sali od chemii.
-Vicky! - usłyszałam za sobą głos Luke'a.
-Tak? - zatrzymałam się.
Dopiero teraz dotarło do mnie co zrobiłam. Nie powinnam była. Miałam się nie wyróżniać a nie odpierać ataki szkolnej diwy.
-Wszystko w porządku? Czy Ash zrobiła ci krzywdę?
-Nie. Trochę ręka mnie boli ale przejdzie.
-Na pewno?
-Luke nie mam pięciu lat. Pamiętasz? Wyrzucano mnie za bójki. Nie było to jakieś bardzo trudne żeby się obronić.
Podszedł do mnie. Z pytaniem w oczach lekko rozłożył ramiona. Skinęłam po czym wtuliłam się w niego.
-Nie chciałam tego robić.
-Ale musiałaś. Ona jest... co najmniej dziwna. A te jej przyjaciółki są jakieś walnięte. Przywalają się do nas od kiedy pamiętam.
-Niech teraz, któraś się spróbuje zbliżyć do Ciebie.
-E tam. Wolę naturalne blondynki - spojrzał mi w oczy. - O ciekawe. Teraz są granatowe ale widać troszkę zieleni.
Czułam, jak palą mnie policzki. Brunet chwycił moją dłoń i ruszył do sali.
-Powiedziałeś im? - zagadałam.
-Tylko Jai'owi.
-Chyba się nie ucieszył.
Przypomniałam sobie minę Jai'a. Nie był zachwycony naszym związkiem, o ile można to tak nazwać po piętnastu minutach.
-Sam nie wiem.
Naszą rozmowę przerwał dzwonek ogłaszający lekcję. Siadłam z Luke'iem w ostatniej ławce. Jai nie siadł przed nami, gdzie było wolne miejsce, tylko na drugim końcu sali. Zdziwiło mnie to. Lekcja była spokojna. Nic się nie działo. Następna była matma. Pożegnałam się z Luke'iem krótkim pocałunkiem i pobiegłam w stronę sali. Siadłam koło Jai'a.
-Co jest? - spytałam.
-Nic - wymamrotał.
-Jai nie oszukuj mnie. Wiem, że coś się stało. Widać, jesteś smutny.
-No, bo o wszystkim wiesz. I widziałaś jak strzelaliśmy. Jakoś tak dziwnie.
-O to chodzi? Luke mi wytłumaczył. Rozumiem. Nie bądź smutny - objęłam go ramieniem.
-Dobra. Ale... nie boisz się nas? - odparł ale ja wiedziałam, że to nie jest to pytanie, które chciał zadać.
-Nie. Znaczy trochę tak ale... ufam Luke'owi, że nic mi nie zrobi.
-A mi? Ja też Ci nic nie zrobię.
W tym momencie do klasy weszła nauczycielka.
-Dokończymy tę rozmowę jak będziemy wracać.
Sprzyjało nam to, że Luke kończy godzinę wcześniej. Minęły kolejne trzy godziny lekcji. Umówiłam się z Jai'em, że będzie czekać koło wyjścia. Ruszyłam głównym holem i chwilę potem witałam się już z najmłodszym z Brooks'ów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA ŻYCZENIA! JESTEŚCIE KOCHANI <3
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Kiepski jest Jak sądzicie? O czym będą gadać? Specjalnie nie przerwałam w kulminacyjnym momencie ;)
I jak u was? U mnie znów kijowo. Tęsknię za kimś bardzo. Ta osoba pewnie o tym wiem. Jedna z moich "przyjaciółek" mnie wystawiła. Tak gwoli ścisłości to ja nie mam za bardzo przyjaciółek. Ale po części się nie dziwie. Jestem beznadziejna. Boże, po co wam to pisze Co was obchodzą moja problemy? Masakra. Przepraszam.
Mam prośbę abyście zostawiali swoje nicki do TT w zakładce informowani. Jest mi łatwiej ogarnąć jak was informuję.
Czekam na komentarze. Dziękuję, że ze mną jesteście. Nawet nie wiecie jak mi pomagają wasze komentarze. Luv ya <3 :*

środa, 5 marca 2014

Rozdział 20

-Wiem, że razem z chłopakami jesteście gangiem - ciągnęłam.
-Jak? Co? Nie.
-Wystarczy kłamstw - udawałam histerię. - Wiem o wyścigu i o wczorajszej strzelaninie.
Bo sama go nie okłamujesz, nie, w ogóle - syczała moja podświadomość.
-Skąd? - zmieszał się.
-Śledziłam was. Miałam dziwne przeczucie wtedy kiedy byliśmy na tym posterunku. Veronica chciała żebym pojechała do Adelaide ale ja zostałam i jechałam za wami.
Chłopak zaczął nerwowo przeczesywać włosy.
-Jakby spojrzeć na to z pozytywnej strony to wszystko ułatwia.
-Co? Dlaczego? Luke jesteś w gangu. Zabijacie ludzi. Widziałam jak Jai strzelał do człowieka a ty do auta.
-Musiałem. Vicky... to co ci napisałem... ja naprawdę Cię bardzo lubię. Ale nie powinienem. Łamię zasady.
TAK JAK JA! krzyczał mój głosik w głowie.
-Nie możecie przyjaźnić się z nikim z po za?
-Możemy ale... jeżeli zaczyna nam na kimś zależeć to musimy się od tej osoby odsunąć. Dla jego bezpieczeństwa. Chyba, że ta osoba wie. Ale wiesz i... znaczy nie wiem czy ty... Boże. Mam przez Ciebie mętlik w głowie.
-Pomogę. Chcesz wiedzieć czy czuję do Ciebie to ci ty do mnie?
Skiną głową z nadzieją w oczach.
KŁAM!
-Tak - szepnęłam niepewnie. - Pomimo kłamstw i tego co działo się wczoraj.
Luke podszedł i mnie przytulił ale ja wyplątałam się z jego ramion.
-Ale to nie znaczy, że się Ciebie nie boję - zaczęłam się cofać.
-Nie musisz. Nie zrobię Ci krzywdy.
-Masz broń. I wczoraj... - starałam się nie rozpłakać.
Naprawdę zabolało mnie to co zrobili. Nie wiedzieli, że to ja.
-Ale my musieliśmy. Ten facet ma tak jakby... swój gang. Musimy go...
-Nie mów do mnie jak do dziecka. Wiem o co chodzi. Pozbyć się go, tak? - mówiłam przez łzy.
No i extra. Cały mój szampański nastrój poszedł się walić.
-Przepraszam. Nie mogłem Ci powiedzieć.
-Kto jeszcze? Kto oprócz Ciebie, Jai'a i Beau jest w gangu?
-Skip, James i... - zaciął się.
-I?!
-I Demi - wyszeptał. - Znaczy my jesteśmy najważniejsi. Mamy jednostki w całym kraju a nawet w USA. W ogóle na całym świecie.
Demi?! Jak to ona?!
-Kto? - nie dowierzałam. - Demi? Ta Demi? Demetria Carnvali?
-Tak. Nie mogłem Ci powiedzieć.
Siadłam na dachu i podkuliłam nogi. Ona? Nie mogłam w to uwierzyć. Łzy ciekły mi ciurkiem. Luke kucnął przede mną.
-Błagam. Wybacz mi. Chciałem Cię chronić.
-Dlaczego? - wychrypiałam.
-Bo mi na Tobie zależy. Jezu nie wierzę, że się przyznałem.
-Czyli Demi miała racje.
-Co? Z czym?
-Na imprezie powiedziała mi o wszystkim. Znaczy nie o gangu tylko o Tobie i miała racje. Ale uświadomiła mnie też o czymś innym. O tym, że mi też na Tobie zależy. Ufam Ci, chociaż się Ciebie boję.
-Nie masz czego. Tak jak Ci mówiłem. Nie zrobię Ci nic. Nie pozwolę żeby ktokolwiek Ci cokolwiek zrobił.
-Przysięgasz? - po raz pierwszy spojrzałam w jego oczy.
-Przysięgam - przytulił mnie.
Na początku odwzajemniłam uścisk ale po chwili do mojej głowy wdarły się obrazy z wczorajszego wieczoru kiedy do mnie strzelał. Odsunęłam się. Spojrzał na mnie z lekka zdźwiony. Powinnam mu powiedzieć prawdę. On był ze mną szczery. Poczułam, że muszę mu się odwdzięczyć ale wiedziałam, że nie mogę zdradzić Tori i własnego brata.
-Wiesz dlaczego było mi trudno przyznać się co zeznałam?
-Nie. Ale nie musisz...
-Ale chcę - przerwałam mu. - Nie chciałam się do tego przyznać, bo to dla mnie trochę drażliwy temat. Tak jak już Ci mówiłam mam coś w rodzaju fobii, której staram się nie okazywać. I nie wiem jak to robisz, że nie denerwuję się, nie boję kiedy mnie dotykasz. Luke, bo ja... w Los Angeles...
-Spokojnie. Nie chcesz nie mów.
-Chcę. Jak miałam piętnaście lat... - wzięłam głęboki wdech po czym wyrzuciłam z siebie straszną prawdę. - Zostałam zgwałcona.
Brunet speszył się i zdziwił.
-Teraz już rozumiem. Przepraszam, że wtedy tak naciskałem. Jestem cholernie niecierpliwy i nie pomyślałem, że to mogło być dla Ciebie trudne.
-Nie. Spokojnie. Jakoś daję radę. W każdym bądź razie byłam z pewnym chłopakiem, który wykorzystał moją nieuwagę i ... no i - chrząknęłam.
Nie chciałam powtarzać tych słów po raz kolejny. Brooks nic nie powiedział tylko otoczył mnie ramieniem i kiedy po raz kolejny chciałam uciec nie pozwolił mi. Oplótł ręce mocniej i pocałował w czoło.
-Nigdy więcej nikt Cię nie skrzywdzi. Rozumiesz? Nie pozwolę na to. Jeżeli ktoś spróbuję to tego pożałuje.
-Dziękuję ale nie musisz. Dam radę. Jestem silna.
-Ale się boisz.
-Rzadko. Na ogół jestem dość mocna. Przecież nie bez powodu często zmieniałam szkoły.
Zaśmiał się cicho. Usłyszeliśmy dzwonek, który obwieszczał koniec lekcji.
-Wracamy? Muszę im o wszystkim powiedzieć. Będziesz podwójnie bezpieczna. Beau się o to postara.
-Nie musisz.
-Ale chcę - przedrzeźniał mnie.
Wstaliśmy a ja jeszcze raz spojrzałam na chłopaka. Naprawdę coś do niego czułam i powinnam się wycofać żeby on nie ucierpiał. Victor znalazłby inne wyjście. Ale z drugiej strony gdyby się dowiedział, co jest między mną a Luke'iem to przyjechałby do Malbourne i bez żadnych skrupułów zabiłby. A ja też chciałam go chronić.
-Jest jeszcze jedna sprawa - zatrzymałam się.
-Jaka?
-Czy my... no... jesteśmy razem? Czy to było tylko tak...
-Victorio Castle - przełknęłam głośno ślinę kiedy wymówił moje fałszywe nazwisko. - Czy chciałbyś być moją dziewczyną?
-Ty tak na serio?
-No całujesz jak nikt, chcesz żebym nauczył Cię grać na gitarze, piszesz a po za tym świetnie gotujesz. Nie mógłbym sobie wyobrazić nikogo lepszego - uśmiechną się łobuzersko.
-Naprawdę aż tak dobrze?
-Nawet lepiej - podszedł i złapał mnie za biodra. - To co? - spojrzał na mnie z miną zbitego psiaka.
-Naprawdę nie umiecie powstrzymać się od żartów w poważnych chwilach?
Przypomniałam sobie Victora dzień wcześniej.
-Wy?
-Em... no. Wy faceci.
-Raczej nie.
-No to tak - zarzuciłam ręce na jego kark po czym przysunęłam się do niego blisko i złożyłam pocałunek na jego ustach.
Kolczyk w ogóle mi nie przeszkadzał. Wplotłam palce w jego kręcone włosy. Przerwał pocałunek by skupić się na mojej szyi. Odchyliłam głowę dając mu do niej lepszy dostęp. Pozostawiał mokre ślady na skórze gdzieniegdzie przygryzając ją. Wrócił do ust. Przesuną językiem po mojej wardze prosząc o dostęp ale nie pozwoliłam na to. Odsunął się i oparł czoło o moje.
-Ile jeszcze będziesz mnie tak męczyć?
-Tyle ile uznam za stosowne.
-Dobrze, poczekam. A teraz powinnaś wrócić na... chemię.
-Powinniśmy - poprawiłam go.
Zeszliśmy z dachu i niezauważeni wślizgnęliśmy się na korytarz. Wmieszaliśmy się w tłum podążając do szafek.
-Moja jest tam - wskazałam stronę.
-A moja tam - machną w innym kierunku. - Widzimy się na lekcji.
-Pa - cmoknęłam go w policzek i ruszyłam zapakować książki.
Koło mojej szafki stały dwie dziewczyny. Były to te same brunetki, które tydzień wcześniej siedziały przy jednym stoliku z Tristanem. Ręce miały założone na piersi w geście frustracji. Czułam, że będą kłopoty.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
ELOSZKA! Jestem meeega szczęśliwa, bo dziś mam urodziny. Moje dwie przyjaciółki stały dziś rano z 10 minut pod moim oknem wymachując plakatem. Oto on :
Kochane są co? Co do dzisiejszego rozdziału jestem z niego zadowolona ;) Lucky ^^ Dziękuję wam kochani za prawie 7500 wyświetleń. Świetny prezent na moje urodziny i dwu-miesięcznice bloga.
Love you all :* Dzięki ^^

sobota, 1 marca 2014

Rozdział 19

O ile to było możliwe przyspieszyłam i wpadłam w którąkolwiek alejkę. Nawigacja darła się, że źle skręciłam jednak po chwili zmieniła trasę. Wycie ucichło co oznaczało, że mnie zgubili. Wyjechałam na główną drogę, którą tego samego dnia podążałam z Tori. Po dwudziestu minutach byłam w hangarze. Zsiadłam z motocykla i zdjęłam kask. Mój brat stał w helikopterze i machał do mnie abym podbiegła.
-Co jest?! Czego tak późno?! - przekrzykiwał szum wielkiej maszyny.
-Gliny!
-Gotowe! - usłyszałam Tori. - Zapnijcie ją!
Poczułam jak ktoś wrzuca mnie na siedzenie i pospiesznie zapina pasy.
-Tori! A motor?!
-Ktoś go zabierze!
W tym właśnie momencie do hangaru wpadły cztery radiowozy.
-Cholera jasna!
Dach budynku zaczął się rozsuwać a policjanci wybiegać z aut. Każdy z nich miał wycelowany pistolet w naszą stronę.
-Nie strzelać! - krzyknął dowódca. - Jeżeli opuścicie helikopter nie zaatakujemy nikogo!
-Nie dziękuję! - parsknął Vic.
Jakiś młody chłopak nie wytrzymał i nacisnął spust. Kula wystrzeliła i kierowała się... prosto w mojego brata. Odpięłam pasy i rzuciłam na niego przewracając na podłogę w momencie kiedy unieśliśmy się w powietrze. Victoria zatrzasnęła drzwi a ja wstałam chwiejnie.
-Nic ci nie jest? - zapytałam.
-Wszystko w porządku tylko jakaś małolata mnie wywaliła ratując mi przy tym życie.
-Jak ty możesz się śmiać kiedy kilka chwil temu byłeś o krok od śmierci?
-Życiowe zboczenie.
Siadłam na swoje miejsce i zapięłam ponownie w pasy. Lot trwał koło dwóch godzin.
-Lądujemy! - zakomunikowała Tori.
Victor wyskoczył w helikoptera, złapał mnie w tali i postawił na ziemi. Po chwili we troje ruszyliśmy w stronę Tylera, który stał oparty o BMW x3. Machnął do nas ręką. Po chwili usłyszałam huk. Główne wejście hangaru zostało wysadzone a do wnętrza wbiegli... Janoskians. Zaczęli strzelać do nas. Tori złapała mnie w pasie i okryła własnym ciałem. Biegła w stronę auta. Mój brat oraz Jones wyciągnęli zza pasków spluwy i mierzyli do Brooks'ów.
-Nie! Vic! Nie strzelaj! - krzyczałam.
Ale nie słuchał mnie. Marnował amunicje strzelając na opak biegnąc tuż za mną. Bałam się. Cholernie się bałam, że komuś stanie się krzywda. Luke'owi, Jai'owi albo Victor'owi. Brunetka wrzuciła mnie do auta, po czym sama wysunęła z buta pistolet.
-Tori! - darłam się jak opętana.
Mój brat był jakieś sto może dwieście metrów od samochodu kiedy padł na ziemie.
-Nie! - zakryłam usta a łzy popłynęły mi ciurkiem po policzkach.
-Wsiadaj! - warknął Tyler popychając Doncasto.
Ona też nie mogła uwierzyć w to co się stało. Wypadłam z auta boleśnie uderzając o ziemie. Wstałam i zaczęłam biec ale Jones złapał mnie i ponownie wrzucił do samochodu. Chwilę później obok mnie wylądowała Tori a szatyn zablokował drzwi. Chłopcy byli coraz bliżej nas i auta. Ty podbiegł do mojego brata i zarzucił go sobie na plecy. Przytrzymywał go jedną ręką a drugą strzelał do Beau, który był najbliżej nas. Chybił. Wsadził Vic'a na przednie siedzenie a po chwili wpadł zdyszany za kierownice. Ruszył i wyjechał z hangaru. Odwróciłam się i patrzyłam na Luke'a mierzącego w tylną szybę. Nacisnął na spust a kula przebiła szkło, które rozprysnęło się po całym siedzeniu.
-Czy on żyje?! - krzyczałam do Tylera kiedy wyjechaliśmy na drogę.
-Tak. Ma kamizelkę. Nie jest debilem. Mieli po prostu mocne pociski i jest nieprzytomny.
-Ale będzie z nim dobrze?
-Tak.
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Siedziałam wtulona w Tori. Podjechaliśmy pod nasz dom. Tyler upewnił się, że jest bezpieczny po czym odjechał z moim, nieprzytomnym bratem. Wzięłam szybki prysznic po czym położyłam się do łóżka. Minęła godzina. Nie mogłam spać. Poczułam, że muszę się do kogoś przytulić. Wysunęłam się cicho spod kołdry i podreptałam do pokoju Doncasto. Nie spała. Delikatnie zapukałam w otwarte drzwi.
-Nie możesz spać? - pokręciłam głową. - Chodź tu - odkryła miejsce koło siebie.
Położyłam się na miejscu mojego brata i mocno przytuliłam brunetkę. Otuliła mnie kołdrą, objęła ramieniem i pocałowała w czubek głowy.
-Mam nadzieję, że nie ściągasz bransoletki?
-Nie - wychrypiałam.
-To dobrze. Też martwię się o Vic'a ale da rade. Wiesz jaki on jest. Już jutro będzie biegał z pistoletem i odgrażał się każdemu kto na niego wpadnie - zaśmiała się pod nosem.
Zawtórowałam jej. Po pół godzinie obie zasnęłyśmy.
 ~☆~
Mimo wczorajszych przeżyć obudziłam się w perfekcyjnym nastroju. Był czwartek. Umyłam się i przebrałam. Spakowany plecak rzuciłam na kanapę w salonie. Zrobiłam jajecznicę. Odłożyłam porcję dla Tori i zaniosłam do jej pokoju. Zostawiłam karteczkę z podziękowaniami za wszystko. Ubrałam się w koszulę w czarno zieloną kratę i jeansowe szorty. Włosy związałam w kucyk. Wyszłam z domu, włożyłam słuchawki do uszu i rozkoszowałam się słonecznym ale wietrznym dniem. Poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się i ujrzałam... Daniela.
-O! Hej Skip. Co tam?
-Nic nowego. A u Ciebie?
-Dobrze.
-Dlaczego nie odpisałaś Luke'owi? Martwił się.
-Nie miałam jak - odparłam a po chwili ugryzłam się w język.
-Ach tak? A co takiego robiłaś? - zapytał podejrzliwie.
-Byłam zajęta - parsknęłam.
-A czym?
-Czy to przesłuchanie?
-Może. Nie ładnie odpowiadać pytaniem na pytanie.
-Nie ładnie przesłuchiwać dziewczynę, która uratowała tyłki Twoim kumplom.
-Po prostu jestem ciekawy.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się na pięcie. Daniel złapał mnie za przedramię zatrzymując.
-Co robiłaś wczoraj? - wysyczał.
-Nie Twój interes - próbowałam się wyrwać ale był silniejszy.
-Dobra. Sama chciałaś. Tylko nie kłam znów Luke'owi.
-Nie twoja sprawa o czym z nim rozmawiam - fuknęłam i ponownie ruszyłam w stronę szkoły.
Skąd on mógł wiedzieć. To przez moje krzyki? Domyślił się, że to ja? Przecież nawet nie miał kiedy mnie zauważyć. Zastanawiałam się jakim sposobem mógł pomyśleć, że to ja. Z zamyślenia wyrwało mnie klepnięcie w ramię.
-Skip! Daj mi spokój! - krzyknęłam odwracając się.
-Ale to tylko ja - Luke uniósł ręce w geście poddania.
-Och! Luke! Przestraszyłeś mnie.
-Co Ci zrobił Skip?
-Nic. Przesłuchiwał nie. Przepraszam, że nie odpisałam. Miałam ważną sprawę do załatwienia.
-Dobrze, już dobrze. Rozumiem. Nie tłumacz się. Sama mówisz, że tłumaczy się tylko winny.
-No ale ja się czuję winna. Martwiłeś się a ja...
Nie dane było mi skończyć zadnia, bo Luke przysuną się i wpił w moje usta. Przerwałam delikatnie pocałunek.
-Ja... - zaczęłam.
-Dostałaś moją kartkę? - spytała ja potwierdziłam. - I?
-Nie chciałam załatwiać tego przez telefon. Wolałam pogadać osobiście. I muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego.
-Co masz pierwsze? - zbił mnie zmianą tematu.
-Angielski ale co?
-Poproszę Jai'a żeby nas zwolnił. W końcu musimy pogadać.
Wyją telefon z tylnej kieszeni jeansów i szybko napisał SMSa. Złapał mnie za nadgarstki pociągną w stronę szkoły od której dzieliło nas tylko kilkaset metrów. Splótł nasze palce kiedy przekroczyliśmy próg. Prześlizgiwaliśmy się niezauważeni przez korytarze. Między nami panowała cisza ale żadnemu z nas nie przeszkadzała. Dotarliśmy na ostatnie piętro a Luke prowadził mnie do wyjścia na dach. Do pokonania została nam tylko drabina.
-Poczekaj. Sprawdzę czy kogoś tam nie ma.
Wspiął się po metalowej konstrukcji i otworzył właz, w którym po chwili zniknął. Po pięciu minutach wrócił z patrolu.
-Czysto. Chodź - wyciągnął do mnie rękę.
Podałam mu plecak a sama weszłam po drabinie. Chłopak pomógł mi się dostać na dach. Widok zapierał dech w piersiach. Stąd było widać ogromną część miasta. Stałam jak wryta.
-Ładnie, co? - objął mnie od tyłu.
-Przepięknie - odwróciłam się do niego przodem. - Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
-Chciałem z tobą porozmawiać ale sam na sam.
-Dobrze, bo ja też.
-To zacznij.
Pomyślałam przez chwilę. Musiałam jak najszybciej wstąpić w szeregi gangu.
-Wiem kim jesteś i czym się zajmujesz...
-Co? - otworzył oczy w zdumieniu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co tam u was? Czego wyświetlenia lecą na łeb na szyję? Codziennie spadają. Aż tak kiepska jestem? Ten rozdział wyszedł mi całkiem, całkiem ale bywały lepsze. A wy co sądzicie?
Mam do was sprawę. Czy mogłybyście (bo wątpię, że jakiś chłopak to czyta) gdzieś porozsyłać link do tego bloga? Jeżeli wzrosłaby liczba komentarzy i wyświetleń prawdopodobnie dodawałabym trzy a nie dwa rozdziały w tygodniu.
CZUJECIE TO?! JAMES MA JUŻ OSIEMNAŚCIE LAT!! JESTEM Z NIEGO TAKA DUMNA ^^
A za to ja urodziny mam w tę środę (5.03). Akurat tak pięknie wypada, że dodaję wtedy rozdział. Mogę wam zaspojlerować, że w całości będzie z Lucky ;)
Kocham was <3 :*